Trzecim z siedmiu grzechów głównych jest nieczystość łać. luxaria. Nieporządek, jakiego doświadczamy w tej tak intymnej dla każdego człowieka sferze, boli najbardziej. Prawie zawsze grzechy związane ze sferą seksualną są obciążone ogromnym poczuciem winy - często nieproporcjonalnym do rzeczywistego zła. Tymczasem Bóg nie chce, abyśmy takie ciężary na siebie nakładali, abyśmy nieustannie obwiniali się za rzeczy, które na to nie zasługują.
Jednym z najczęściej stawianych obecnie Kościołowi Katolickiemu zarzutów jest to, że ciągle czepia się ludzkiej seksualności, że w tej sferze jest zbyt rygorystyczny i ukazuje ją tylko w perspektywie zakazów. Tymczasem, jeśli się nad tym zastanowić, księża prawie w ogóle na ten temat nie mówią.
Przypomnijcie sobie, ile razy zdarzyło się wam usłyszeć kazania czy nauki odnoszące się do sfery seksualnej - nie chodzi tu o wzmianki, ale rzeczywiste nauczanie? Czy, na przykład, Jan Paweł II obszerniej się na ten temat wypowiadał? Owszem, ale tak samo, jak i na każdy inny ważny temat. Nigdy nie uczynił z tej kwestii nadrzędnego tematu swoich rozważań. Kościół wcale nie tak często mówi o „tych sprawach", a tymczasem nieustannie stawia mu się zarzut, że czepia się spraw seksualnych.
Kiedy spojrzymy na przykazania w dekalogu, zakaz cudzołóstwa znajdziemy dopiero na szóstym miejscu. Warto zastanowić się nad faktem, gdyż kolejność przykazań nie jest przypadkowa. Tym czasem w naszym subiektywnym odczuciu „nie cudzołóż" jest bezsprzecznie pierwsze, najważniejsze, dotyczy najistotniejszych problemów moralnych ludzkiej codzienności. Gdy maż złamie III Przykazanie Boże (Pamiętaj, abyś dzień swięty świecił), żona powie: "nic się nie zdało" i może doda: Kochanie idź do spowiedzi", ale gdyby złamał VI Przykazanie Boże (Nie cudziłóż), to może dojść do kłótni, rozstania albo nawet rozwodu.
Skąd się to bierze? Gdzie leży źródło rozdźwięku pomiędzy tym, co Kościół rzeczywiście głosi, a tym, co w sobie odnajdujemy i jak to odbieramy?
Sfera seksualna jest bezsprzecznie niesłychanie ważna w człowieku. Powiedziałbym, że wręcz najważniejsza, ponieważ to właśnie w niej dokonuje się to, co jest naszym najgłębszym pragnieniem: miłość. To, że kochamy i to, że ta miłość jest płodna, to, że łączymy się w pary, mężczyzna z kobietą, i że z tego związku rodzą się dzieci. To jest istota naszego człowieczeństwa. Nikt tu nie może pozostać obojętnym, nikt nie może powiedzieć: to mnie nie dotyczy.
W deklaracji Kongregacji Nauki Wiary Persona humana z 1975, znajdziemy stwierdzenie, że przyczyną grzechu przeciw szóstemu przykazaniu jest wewnętrzne nieuporządkowanie.
Brak porządku w relacjach pomiędzy Bogiem a człowiekiem, pomiędzy człowiekiem a człowiekiem
i wreszcie - w relacji ze sobą samym, prowadzi do zaburzenia w wymiarze umiejętności kochania.
Dlatego w Księdze Pierwszego Przymierza usłyszymy, że miarą miłości jest miłość własna: Będziesz piłował bliźniego jak siebie samego. Kto nie potrafi kochać siebie, ten nie może pokochać bliźnich, którego widzi i Boga, którego nie widzi.
W sferze seksualnej ten nieporządek jest niezwykle mocno odczuwalny, właśnie ze względu na jej wagę, delikatność i zależność od dobrze przeżywanej miłości. Nieporządek w sferze seksualnej przejawia się na wiele sposobów. Szczególnie mocno doświadczamy tego w naszych czasach.
O całej współczesnej, europejskiej kulturze można powiedzieć, że jest „panseksualna". To, co kiedyś traktowano jako odstępstwo od normy, dziś stało się normą: niewierność małżeńska, rozwody, związki homoseksualne, lekceważenie czystości przedmałżeńskiej, wszechobecność pornografii...
Jednak teraz chciałbym skupić się na grzechu, który z pewnością jest nie najważniejszy, ale wyjątkowo często i mocno dotykający wielu ludzi i wyjątkowo jest źle przeżywanym. Chodzi masturbację.
Popełnianiu masturbacji towarzyszy na ogół olbrzymie poczucie winy, połączone z równie wielką bezradnością. Praktyka niektórych spowiedników w niczym nie ułatwia jej rozumienia i przeżywania. Przede wszystkim, choć jest to problem powszechny, głośno się o nim nie mówi. Lepiej milczeć, bo to wstydliwa kwestia, bo jakoś tak nie wypada... Wydaje mi się, że powiedzenie pewnych rzeczy głośno może wielu przeżywającym udrękę ludziom choć trochę pomóc.
Sięgnijmy do historii. W 1712 roku w Londynie ukazała się broszurka pod tytułem: "Onania, albo ohydny grzech samozaspakajania i wszystkie jego straszliwe następstwa". To właśnie od tej niewielkiej książeczki rozpoczął światową karierę „występek" onanizmu. Wcześniej, z punktu widzenia moralności, problem ten był traktowany jako marginalny... Najpierw zaczęto go postrzegać jako zagadnienie medyczne. Podejrzewano mianowicie, że masturbacja jest źródłem wielu bardzo poważnych chorób, prowadzi do ogólnego osłabienia organizmu i przedwczesnej śmierci.
Później pojawił się problem etyczny. Wielki filozof oświecenia Immanuel Kant, który budował swoje teorie na agnostycyzmie poznawczym, twierdził, że onanizm jest grzechem gorszym od samobójstwa, ponieważ człowiek dokonuje zamachu nie tylko na własne życie, ale i na przyszłość całego gatunku... Dopiero na końcu pojawił się religijny problem grzechu. Co ciekawe - w środowisku protestanckim.
Do katolików problem ten dotarł w XIX wieku. Wcześniej, przez niemal dwa tysiące lat istnienia chrześcijaństwa, problem masturbacji praktycznie nie istniał ani jako przedmiot nauczania Kościoła, ani jako źródło jakiegoś szczególnego poczucia winy u jego członków. Masturbacja był zauważana jako grzech, ale nigdy nie przypisywano jej zbyt wielkiego znaczenia. Nauczanie moralne Kościoła na temat seksualności przez tysiąc osiemset lat skupiało się na ochronie wartości małżeństwa i rodzicielstwa.
Dopiero wiek oświecenia wprowadził zmianę. Człowiek zaczął wówczas postrzegać siebie jako jednostkę, która jest sama wobec świata. Wówczas pojawiła się w nauczaniu moralnym silna koncentracja na wewnętrznych przeżyciach jednostki. Co zastopowało relacje międzyosobowe. Zauważono i od razu wyolbrzymiono problem samozaspokojenia.
Na szczęście ta sama ukierunkowana na jednostkę nowożytność doprowadziła do odkrycia psychologii i do nowego sposobu patrzenia na człowieka. Udało się dostrzec, że nasze ciało i umysł są miejscem, w którym zmagają się różne nieświadome emocje, napięcia, popędy. Zrozumiano, że bardzo często grzech samo-zaspokojenia seksualnego jest efektem tego, co dzieje się w głębi naszej psychiki i że na ogół nie wypływa on ze złej woli pragnącej grzechu nieczystości. Samogwałt to przede wszystkim mechanizm rozładowywania napięć związanych z kumulowaniem źle przeżywanych emocji.
Wszystkim zainteresowanym polecam uważną lekturę 2352 punktu KKK, który mówi: „W celu sformułowania wyważonej oceny odpowiedzialności moralnej konkretnych osób, należy wziąć pod uwagę niedojrzałość uczuciową, nabyte nawyki, stany lękowe lub inne czynniki psychiczne, czy społeczne, które zmniejszają, a nawet redukują do minimum winę moralną". Radziłbym więc przeczytać ten fragment z miłością do samego siebie, poszukać tu takiej interpretacji, która udręczonego człowieka broni, a nie oskarża.
Grzech onanizmu bierze się z pewnego nieuporządkowania sfery seksualnej. Jest więc na pewno grzechem, ale czy ciężkim? Co w nas go powoduje: zła wola czy bezradność? Miarą grzechu jest zła wola. Gdyby grzechem ciężkim miałoby być coś, co bierze się z bezradności, to by znaczyło, że Bóg jest sadystą, który znęca się nad nami, stawiając nam niemożliwe do zrealizowania wymagania. On naprawdę taki nie jest.
Bóg nie karze za bezradność. Bóg nie ma obsesji na punkcie seksu jak niektórzy ludzie. Przykazanie „nie cudzołóż" ma numer sześć, a nie numer jeden. Kiedy stajemy wobec Boga z problemami, które dokonują się w nas w tej sferze, pamiętajmy, że niezależnie od ogromu naszego poczucia winy, niezależnie od siły tej emocji, te grzechy są dla Boga nie pierwszo- a szósto - rzędne.