Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu to piąty z siedmiu grzechów głównych. Średniowieczna teologia rozróżniała aż pięć jego odmian: nimis, studiose, laute, prepropere i ardenter, co znaczy: jeść zbyt wiele, w sposób wyszukany i kosztowny, przedwcześnie, łapczywie.
Trudno więc nie zgodzić się z twierdzeniem, że wieki średnie znały zasady zdrowego żywienia. Każdy dietetyk i lekarz dziś podpisze się pod tą listą. Te wskazówki są bardzo sensowne, ale czemu niestosowanie się do nich miałoby być grzechem i to aż głównym? Że człowiek coś zje za wcześnie, za dużo, za smacznie, w sposób zanadto wyszukany...?
Od razu w tym miejscu chciałbym odnieść się do dwóch zjawisk, które zupełnie niesłusznie kojarzą się z tym grzechem: pierwszym jest alkoholizm, a drugim bulimia. To choroby, nie grzechy. (choć mogły powstać z grzesznego nieuporządkowania). Gdy ktoś jest nimi dotknięty nie należy interpretować ich w kategoriach moralnych i szukać rozwiązania na płaszczyźnie etycznej. Chorób nie leczy się postanowieniami poprawy a odpowiednią terapią.
W tym wypadku jedynym sensownym rozwiązaniem jest wizyta u specjalisty, a nie dobrowolne czy wymuszone przez otoczenie obiecywanie, że „to już naprawdę ostatni raz". Szczególnie ważne jest to w wypadku alkoholizmu - istotą tej choroby jest bowiem ogromna trudność w jej uznaniu. Alkoholik potrafi przez wiele lat obiecywać sobie i swoim bliskim, że przestanie pić (i robi to całkowicie szczerze), podczas gdy jedynym ratunkiem dla niego jest właśnie uznanie, że sam nie jest w stanie sobie ze swoim problemem poradzić.
"Nieumiarkowanie" - jaką treść zawiera to słowo? Nieumiarkowanie jest przeciwieństwem umiaru. Umiar człowiekowi służy zawsze i we wszystkim. To „złoty środek", postawa pomiędzy „za dużo" i „za mało". Klasyczna teologia moralna mówiła bardzo mądrze, że grzeszymy albo przez nadmiar albo przez niedomiar. Prawie każdą rzecz, każdą czynność, każde zjawisko, w którym uczestniczymy, możemy przeżywać za bardzo lub za słabo. Źle jest nie chodzić do kościoła, ale wcale nie jest dobrze przesiadywać w nim bez przerwy, zaniedbując sprawy codziennego życia. Źle jest prowadzić hulaszczy tryb życia, ale wcale nie jest dobrze odmawiać sobie wszelkich przyjemności. Niedobrze jest zaniedbywać obowiązki zawodowe, ale wcale nie jest lepiej być pracoholikiem. Nadmiar i niedomiar. Jedno i drugie jest brakiem miary, jest nieumiarkowaniem. Nieumiarkowaniem szkodzimy sobie i dotyczy to wszystkiego, cokolwiek robimy. Jedzenie i picie możemy więc potraktować tylko jako symbol. Świat i wszystko, co w nim jest, jest dobre. Dobrzy jesteśmy my i dobre jest to, co jest w nas. Nasze pragnienia są dobre.
Jeżeli jednak zaczyna brakować umiaru, pojawia się wówczas grzech - szkodzimy sobie. Grzech nieumiarkowania jest wymierzony, przede wszystkim, w nas samych. Pojawia się jakiś nieporządek, brak harmonii.
Jeżeli jedzenie czegoś sprawia mi przyjemność, czy rezygnacja z tego sprawi przyjemność Bogu? Nie sądzę. Bardzo wiele naszych postanowień po spowiedzi i postanowień wielkopostnych dokonuje się pod wpływem myślenia: zrobię sobie gorzej, bo Bóg tego chce. Bóg chce, żeby było mi gorzej. Złożę Mu ofiarę, z której On będzie się cieszył, rezygnując z czegoś dla mnie dobrego. Za takim myśleniem stoi nieuświadomiony do końca obraz Boga, któremu sprawia radość, że jest nam nieprzyjemnie, źle, ciężko.
Powtórzę po raz kolejny: Bóg taki nie jest! Boga nie cieszy to, że nam czegoś brakuje, że czegoś się pozbawiamy. Warto jednak zrezygnować z czegoś po to, aby wprowadzić umiar, aby uporządkować swoje życie. To sens ze względu na człowieka a nie ze względu na Boga.
Wróćmy jeszcze do obżarstwa. Skąd ono się w tym katalogu grzechów głównych wzięło? Odpowiedź znajduje się w Ewangelii św. Łukasza gdy mowa jest o tym, aby nasze serca nie były ociężałe. (Łk 21). Za każdym razem, gdy czytam ten tekst, czuję, że opowiada on o przyjściu Jezusa, o tęsknocie za Nim i o wezwaniu do tego, żeby być gotowym na Jego nadejście. Myślę, że kiedy On już przyjdzie, kiedy pojawi się na horyzoncie, zapragniemy jak najszybciej znaleźć się blisko Niego, będziemy chcieli do Niego biec.
W tym biegu bardzo nam będzie pomagać duchowa lekkość, brak niepotrzebnych ciężarów. Tak ten fragment widzę i sądzę, że mam prawo w ten sposób go odczytywać. Wydaje mi się, że taki sposób czytania Ewangelii bardziej pomaga nam uchwycić jej sens - lepiej niż upieranie się przy twierdzeniu, że Jezus nie życzy sobie obżarstwa - i koniec, kropka.
Wówczas pozostaje nam tylko zastanowić się, od którego momentu zaczyna się obżarstwo i wystrzegać się go, bo Pan Jezus grozi nam palcem: uważajcie, by się za bardzo nie objadać.
Miałem kiedyś sen, w którym pojawiły się niezwykłe piękne motyle. Jednego z nich udało mi się złapać. Kiedy jednak miałem go już w rękach, całe piękno nagle się ulotniło. Motyl stracił skrzydła, pozostał tylko przypominający gąsienicę kadłub... To dla mnie sen, który opowiada właśnie o Bogu, o Ewangelii, o wierze. Słowa Jezusa mają skrzydła, unoszą się wysoko, są piękne i porywające, ale my je łapiemy i przygważdżamy, bo nas przerastają. Nie pozwalamy słowom Ewangelii unosić się wysoko, szybować ponad naszymi głowami... Wolimy nadać im płaską jednoznaczność tak, aby nie mogły się nam wymknąć, poprowadzić nas gdzieś dalej. Ewangelia to poezja życia. Religia to poezja. Jezus jest poetą. Ale poezja jest trudna, niejednoznaczna, dlatego prozę czyta się łatwiej.
Teologia w dużej mierze zajęła się zamienianiem poezji na prozę, a czasem nawet nie tyle prozę, ile podręcznik, katalog definicji. Po to, żeby wszystko stało się jasne, ale przy okazji też, niestety, odarte z piękna...
Wspomniany fragment Ewangelii można przeczytać: Bóg nie życzy sobie, abyśmy jedli za dużo, zwłaszcza tego, co lubimy. To jest proza. Można też inaczej: zachowaj wewnętrzną lekkość, aby móc biec do Pana, kiedy nadejdzie. To jest poezja. Każdy z nas sam musi wybrać.